Wciąż jest u mnie w domu teraz dużo gadania o gruzteamie i redakcji Mózgojeba (Mózgotrzepa?) Polskiego. Przypomnijmy i uzupełnijmy rzeczy ustalone wczoraj:
– Dach dla gruzteamu. Chyba najstosowniejszy byłby squat w jakiejś opuszczonej fabryce gruzu. Musiałby być jednak dobrze ogrzana i posiadać dojście do internetu, ponieważ WiFi jest prawem człowieka.
– Aby zachować minimum prywatności w fabryce ustawione zostałyby metalowe boxy lub takie boxy jak w callcenter tylko z karimatami.
– Wybieg, czysto teoretycznie bowiem czasami powinniśmy tam zaznać jakiegoś sensowniejszego tlenu. Nie można cały czas bowiem oddychać tlenem bezsensownym.
– Drapak dla grafików, aby mogli drapać w drapak zamiast w siebie na wzajem.
– Paśnik z pizzą – musi być duży, szeroki, aby pomieścili się przy nim wszyscy i nie musieli walczyć o miejsce przy nim. Albo właśnie musi być wąski aby musieli walczyć o miejsce przy nim, jeszcze nie wiem.
– Poidło z colą i wódką.
– Kuweta, gruz do kuwety.
– Jakiś naprawdę duży kołowrotek, nazwalibyśmy go “kołowrotek życia” i byśmy po nim popindalali. Kto pierwszy dobiegłby do mety na kołowrotku wygrywałby konkurs. Ale nie ma wygranych. Takie jest życie.
– Wieczory kończyłyby się obligatoryjnym oglądaniem durnych filmów. Nie ma bowiem lepszego źródła natchnienia niż głupie filmy. My tu teraz z Marcinem i Ruchaiłą Robotajewicz (moją mentorką z Sosnowca) cały czas oglądamy jakieś horrory medyczne i durne komentarze nasze rzeźbią fabułę naszej opowieści, która jest horrorem medycznym właśnie.
– Istotnym elementem byłoby także szkło weneckie. Główna sala miałaby właśnie jedną ścianę zrobioną z lustra weneckiego. Ludzie mogliby kupować bilety aby oglądać nas przy pracy. Tylko nie mogliby pukać w szybkę, bo byśmy się bali.
– Gdyby inicjatywa okazała się być sukcesem moglibyśmy odpłatnie pozwalać się obserwować zespołom naukowym, np. doktorantom psychologii i innym takim. Pisaliby o nas artykuły, publikacje. Zainstalowalibyśmy wtedy wszędzie w redakcji kamery i zrobili z nich filmy przyrodnicze, dokumentalne. Zatrudnilibyśmy Krystynę Czubównę aby czytała kwestie narratora.
– Programiści powinni być trzymani oddzielnie aby mieć spokój. Powinni mieć zabawki edukacyjne i relaksacyjne. Powinni być czasem dopuszczani do głównego terrarium, do paśnika i tak dalej abyśmy mogli się z nich śmiać, że nie mają życia, a oni będą się z nas śmiać, że nie umiemy liczyć całek i będą nas obgadywać na IRCu gdzie nie będziemy mieć dostępu. Programiści są niezbędni aby przerabiać nasze pomysły na niskobudżetowe acz fajne gry komputerowe takie jak tu.
– Warunkiem pozostania w teamie byłaby mimo wszystko produktywność i wkład w nasze finalne produkty. Musielibyśmy robić hajsy, takie jest życie.
– Musiałyby być też czochradła, np. z papieru ściernego, kory drzewnej. Już o tym wspominałam jednej osobie, która wygrała casting do teamu i która jest strasznym bucem i ta osoba uznała, że zsabotuje nasze czochradła klejem. Jak widzicie jeszcze to miejsce w ogóle nie istnieje, a ludzie już robią problemy.
Ruchaiła właśnie spojrzała mi przez ramię i pyta czy ja tu projektuję super redakcję czy super obóz pracy w Korei = robi problemy. Nikt nie szuka rozwiązań tylko problemy robią 🙁
Nie wiem, muszę znaleźć chyba kogoś kto uwiedzie jakiegoś szejka arabskiego i on nam to wszystko zbuduje (zbuduje nam opuszczoną fabrykę gruzu, czujecie). Nie mam innych pomysłów skąd wziąć pieniądze na tak zacną inicjatywę. Jakiś kickstarter by chyba tego nie udźwignął, bo to kapitał początkowy straszny by musiał być. Tak więc siedzę i teoretyzuję i klnę na zły los, że jestem człowiekiem nie czynów, lecz teorii.
Smutek, smutek.