– Och Mysiupysiu, ta randka w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, który w przeszłości był tajną eksperymentalną bazą nazistów zbudowaną na opuszczonym indiańskim cmentarzu, to taki romantyczny pomysł! – Serce Grażyny, fanki horrorów i zjawisk nadprzyrodzonych, było pełne zachwytu, a jej włosy pajęczyn po tym jak musieli się przeciskać przez przewody wentylacyjne.
– No ba – powiedział dumny z siebie Andrzej, również fan horrorów, romantyk z natury.
– Mam nadzieję, że miejscowi sataniści nie będą mieć żalu, że wbiliśmy się na ich teren bez pozwolenia – Grażyna zrobiła zatroskaną minę. – Są bardzo terytorialni.
– Bardziej bym się martwił zemstą ze strony urzędu miasta, który wywiesił te wszystkie tabliczki, że budynek grozi zawaleniem – Andrzej uważał biurokrację za większe zagrożenie.
– A ten, myślisz, że te drugie tabliczki z napisem “nie wchodzić, radioaktywna pleśń” były na poważnie? – Dziewczyna odetchnęła głębiej stęchłym powietrzem, jakby usiłując ustalić, czy smakuje jak radioaktywna pleśń, ale nie poczuła nic nietypowego.
– Myślę, że nie, pewnie chcieli po prostu odstraszyć takich śmiałków jak my, po tym jak episkopat wydał oświadczenie, że obłoży klątwą kościelną każdego, kto tu wejdzie, bo samo patrzenie na budynek grozi opętaniem. Czytałem, że wpisują go właśnie na listę Opętanesco – Andrzej zrobił mądrą minę człowieka oczytanego.
– Panikarze, hihihi – powiedziała Grażyna, usiłując wytrząsnąć z włosów jadowitego pająka.
– Hihihi – zgodził się Andrzej depcząc jadowitego pająka, który właśnie wypadł z grażynowych włosów.
– Myślisz, że te nietoperze mają wściekliznę? – Zainteresowała się, wskazując na wielkie stado śpiących stworzeń wiszących do góry nogami z sufitu.
– Może i mają, ale nie zaatakują niesprowokowane – uznał Andrzej tonem znawcy, którym wszak był, bo widział filmy z Batmanem. – W ogóle to jest tu bardzo klimatycznie dzięki nim, fajnie się komponują z graffiti “porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie”.
– Totalnie się komponują, Mysiupysiu – ucieszyła się Grażyna i mocniej ścisnęła rękę narzeczonego.
Zwiedzali przez jakiś czas budynek w milczeniu podziwiając rozmaite rysunki wykonane na ścianach krwią, czarne świece w kształcie czaszek w różnym stopniu wypalenia, ewidentnie nabyte na aliexpress. Grażyna sama czasem kupowała takie, robiły cuda dla wystroju wnętrza. Z czasem jednak pomieszczenia wydawały się powtarzać, jakby wpadli w pętlę czasową albo jakby przestrzeń stała się dziwna, albo jakby jakieś satanistyczne śmieszki zrobiły specjalnie taki wystrój, żeby nastraszyć zwiedzających.
– Ok, to chyba zaszliśmy już dość daleko w głąb budynku. Mógłbym przysiąc, że kręcimy się w kółko, ale pewnie tylko mi się wydaje, haha! – Andrzej w końcu powiedział na głos to, co oboje wiedzieli od jakiegoś czasu.
– Haha – przytaknęła Grażyna, śmieszkując w obliczu niebezpieczeństwa.
– No, to chyba jest już odpowiednia chwila! Masz tabliczkę oujia?
– No przecież! – To mówiąc wyciągnęła z torby drewnianą tabliczkę, na której litery wyglądały jak wydrążone widelcem przez psychopatę z początkami choroby Parkinsona.
– O, wzięłaś tę zrobioną przez tamtą opętaną dziewczynkę z oddziału chirurgii egzorcystycznej?
– Tak! Och, patrzenie jak rzeźbiła te napisy czaszką bobra z wyciętym na czole odwrotnym pentagramem to było niesamowite doświadczenie – powiedziała Grażyna pełna słusznej dumy, ponieważ dostanie się do zakładu dla duchowo chorych kosztowało ją całe miesiące pracy, w których była zakamuflowana jako pielęgniarka. – Ciężko się było z nią dogadać, bo cały czas mówiła po hebrajsku wspak, ale czego to się nie robi dla dobrej tabliczki!
Andrzej był dumny, że jego narzeczona jest tak oddana sprawie.
– Jesteś gotowa? – Spytał tonem tyleż czułym co lubieżnym.
– Jestem – odpowiedziała patrząc mu w oczy z miłością i oddaniem.
Znaleźli miejsce najbardziej ubabrane krwią i jelitami zwierząt (chyba zwierząt, hm) i trzymając się za ręce, usiedli na zakurzonym betonie. Grażyna położyła tabliczkę między nimi, kładąc na niej wskaźnik wykonany z kła ostatniego białego nosorożca pozyskanego w walce kłusowników z niedobitkami ekologów na afrykańskiej sawannie podczas krwawej wojny domowej.
Andrzej zastanowił się przez chwilę czy to, co robią, aby na pewno jest rozsądne, ale hej, skoro już tu byli, to mogli doprowadzić sprawę do końca. Najwyżej będzie z tego zabawna anegdota do opowiadania ich przyszłym dzieciom, które planowali począć podczas koniunkcji planet.
Położyli dłonie na wskaźniku, a Grażyna zaczęła szeptać zaklęcia znalezione w deep webie na forum dla fanów zjawisk paranormalnych.
– Ratunku, ratunku – dobiegł kobiecy głos gdzieś z końca korytarza. – Niech mi ktoś pomoże!
– Ojej – powiedział Andrzej odruchowo. – Powinniśmy iść eksplorować tę ścieżkę przygody czy też nie powinniśmy przerywać zaklęć?
– Właśnie przerwałeś – westchnęła Grażyna. – W internecie pisali, żeby w żadnym wypadku nie przerywać, bo konsekwencje mogą być straszne, ale pewnie nic się nie stanie. No, to chodźmy – powiedziała i wstała.
Już wkrótce szukali źródła dźwięku, który wydawał się dochodzić zewsząd i znikąd zarazem. Głos kobiety wciąż wołał o pomoc i trochę popłakiwał w panice. Ktoś o lepszym słuchu niż ta dwójka zdołałby zidentyfikować także dźwięk łamanych żeber.
W końcu ją znaleźli, gdy skierowali światło latarki do jednego z opuszczonych pokoi. Miała może dwadzieścia lat, bardzo długie, kręcone włosy i ewidentnie usiłowała kogoś reanimować. Nieumiejętnie zresztą – ocenił Andrzej jako były harcerz z odznaką za opanowanie tajników sztuki resuscytacji. Ale po bliższych oględzinach uznał, że nie szkodzi, bo osobie poszkodowanej w ogóle już niewiele mogło zaszkodzić. Miała głowę rozbitą tak straszliwie, że właściwie nie miała prawej połowy czaszki.
– Pomóżcie mi, pomóżcie – wołała reanimująca dziewczyna. – Ona nie oddycha!
Andrzej rozumiał, że mają tu do czynienia z osobą w szoku, więc podszedł do niej powoli i postanowił, że formalnie sprawdzi puls poszkodowanej, żeby powiedzieć dziewczynie, że zwłoki go nie mają i że była bardzo dzielna, ale…
Okazało się, że zwłoki mają tę samą twarz, ubranie, włosy i w ogóle wszystko to, co reanimująca.
– Przykro mi, ale ona nie żyje i niewiele da się zrobić – powiedział tonem naukowym.
– To była twoja siostra bliźniaczka? – spytała Grażyna przyjaznym tonem, który miał w założeniu dodać nieznajomej otuchy i odwagi.
– Nie – chlipała dziewczyna. – Nie znam jej.
– To dziwne, bo wygląda jak ty – powiedziała Grażyna.
– Wcale nie. Ja tak nie wyglądam – uznała dziewczyna.
– A jak wyglądasz? – zainteresował się Andrzej.
– Nie pamiętam… nic nie pamiętam… – Łkała. – Nagle się tu obudziłam i ona tu była, i była ranna, i spanikowałam, i… chlip…
– Okej, jest tylko jedno rozsądne wyjście z tej sytuacji – ogłosiła Grażyna, wyjmując swoją tabliczkę oujia. – Wywołamy ducha zmarłej i spytamy go, o co tu chodzi.
– Ja… ja nie wiem, czy to rozsądne… – Przez nieznajomą przebijały jakieś smutne resztki zdrowego rozsądku. – Chyba powinniśmy stąd uciekać…?
– Nie, póki nie dostaniemy tego po co przyszliśmy – Zdecydowanie lśniło w oczach Grażyny. – Ale mamy czas, więc przy okazji możemy ci pomóc. Trzeba się dawać ponieść przygodzie i brać to, co zaoferuje, a teraz zaoferowała nam twoje towarzystwo – puściła oczko do brunetki, chcąc ukoić jej nerwy swoim filuternym podejściem do życia, z którego powinna brać przykład i nie panikować o byle co.
– Hm… Dziękuję? – Nieznajoma otarła łzy. – A po co przyszliście?
– Cóż, najwyraźniej mnie nie poznajesz, bo jest ciemno. Jestem pisarką. Horrorów! – powiedziała Grażyna, kierując snop światła latarki na swój podbródek, przez co wyglądała jak upiór. Dokładnie tak prezentowała się też na zdjęciu autorskim zamieszczonym na tyłach jej książek, wydanych self publishingiem.
– Aha – powiedziała nieznajoma. – To pewnie nie rozpoznaję cię przez amnezję… Nic nie pamiętam… Mam wrażenie, że uderzyłam się w głowę… – Dotknęła się w prawą stronę czaszki i skrzywiła boleśnie.
– Zdarza się! Może duch tej dziewczyny nam powie, co ci się stało. Chodź, połóż z nami ręce na wskaźniku.
– Ale po co przyszliście? Poza tym, że jesteś pisarką horrorów i najwyraźniej szukasz natchnienia w takich miejscach?
– Wywołuję duchy, aby powiedziały mi, jaki zrobić plot twist do mojej najnowszej książki – powiedziała z dumą. – Jestem gotowa na wiele dla mojej sztuki!
– …Wow – szepnęła nieznajoma i nieco skonfundowana ułożyła dłonie tam, gdzie jej wskazano.
Grażyna znów zaczęła szeptać zaklęcia. Tym razem skończyła bez żadnych zakłóceń. Andrzej wiedział, że BHP czarów nakazywało mieć oczy zamknięte podczas inkantacji, ale jednak trochę je uchylił, by zerknąć na ich nową koleżankę. Wydawała się trochę migać, ale kto czasem nie miga niech pierwszy rzuci kamie…
Chwila, jak to migać – zastanowił się, ale wówczas Grażyna skończyła mówić i przeszła do wzywania ducha.
– Duchu obecnego tu z nami trupa… Czy jesteś tu z nami?
– Jestem – powiedziała nieznajoma.
Grażyna westchnęła z irytacją.
– Słuchaj, nie wyjaśniłam ci, jak to działa, bo myślałam, że każdy wie, ale się nie odzywaj, tylko trzymaj wskaźnik i jak siły duchowe nim poruszą, to poddaj się im.
– Och. Okej.
– No to jeszcze raz. Duchu obecnych tu z nami zwłok, czy jesteś tu?
Wskaźnik przesunął się na “tak”.
Grażyna i Andrzej bardzo się ucieszyli.
– Powiedz, jak ci na imię?
– Gosia – powiedziała nieznajoma.
Grażyna westchnęła z jeszcze większą irytacją.
– Gosia, nie odzywaj się, tylko przesuwaj wskaźnik. W sensie nie przesuwaj, tylko bądź naczyniem na to, że duch zmarłej go przesuwa. Pozwól jej używać swoich rąk – pouczyła.
– Ah. Ok.
– Jeszcze raz. Duchu, jak ci na imię?
Wskaźnik przesunął się na G-O-S-I-A.
– Wow, ma na imię tak samo jak ty!
– Boli mnie głowa – powiedziała Gosia, a jej twarz zaszła krwią. Ta kapała na tabliczkę, ale zamiast pozostać jako krople, zaczęła poruszać się po powierzchni tabliczki i układać się w napis “ZEMSTA”. Gosia zabulgotała, jej źrenice i tęczówki zniknęły, pozostawiając jedynie przekrwione białka, które też zabulgotały. Prawa strona jej czaszki zaczęła pękać i rozpadać się, a pęknięcia w jej ciele sączyły krew i ektoplazmę. – Naprawdę boli mnie głowa – podsumowała Gosia i zaczęła lewitować.
Co za mega niefortunny obrót wydarzeń – pomyślał Andrzej i zaczął wrzeszczeć.
Można było uznać, że Andrzej stracił władzę w Andrzeju. Jego ciało przejęły zwierzęce instynkty, które kazały mu uciekać. Nawet nie zauważył, gdy znalazł się w innym pokoju, zupełnie jakby się tam teleportował. Może mózg wyparł traumę biegnięcia tych kilkunastu sekund po korytarzu.
Co ja robię – pomyślał. – Trzeba ratować Grażynę!
Nie tylko kochał ją miłością szczerą i bezgraniczną, ale mieli też wspólny kredyt hipoteczny! Nie zamierzał tego spłacać sam!
Nie mógł mieć pewności czy jego narzeczona w ogóle wciąż żyje, ale jej potępieńczy wrzask rozwiał tę wątpliwość. Andrzej westchnął z ulgą, ale z trwogą też. Czym prędzej pobiegł do ukochanej. Wciąż wrzeszczała, to rokowało.
Gdy dotarł do pokoju, w którym zostawił Grażynę, ujrzał rzeczy absolutnie nieboskie. Gosia zdezintegorwała się w ektoplazmę o konsystencji kisielu i usiłowała wejść w Grażynę przez usta i uszy. Bulgotała coś o tym, że to nie fair, że Grażyna ma całą czaszkę, a ona nie, i że powinna się podzielić. Narzeczona Andrzeja, lewitując kilkanaście centymetrów nad ziemią, kopała powietrze, orała w ektoplazmie paznokciami i chyba trochę się topiła. Chłopak zareagował tym razem prawidłowo – wyjął spod kurtki kopię świętej relikwii, to jest poświęconą replikę kawałka salcesonu, którym swego czasu pewien egzorcysta przegnał z kogoś demony wegetarianizmu. Miał ją dzikim fuksem, bo jego brat był księdzem i dostał ją na przechowanie na weekend – Andrzej obiecał, że jej nie ruszy. Miał nadzieję, że Gosia była wegetarianką, gdy żyła, ponieważ w ten sposób replika miała większe szanse zadziałać, poza tym wegetarianizm to mega etyczny wybór.
Syntetyczny salceson zadziałał doskonale – duch zakwiczał i zdezintegrował w nicość.
Grażyna opadła z łoskotem na ziemię. Ciężko dyszała. Była tak blada, że aż zielona – było widać w ciemności, bo trochę się świeciła. Jej włosy stały się momentalnie zupełnie białe, palce powykrzywiały się, paznokcie zmieniły w szpony. Popłakiwała rzewną ektoplazmą, a gdy mówiła, jej głos brzmiał, jakby dochodził z bardzo daleka, może wręcz z zaświatów.
– G-Gosia mnie ugryzła – powiedziała. – J-jak durna jakaś. Co teraz ze mną będzie? Mogła mieć wściekliznę. Albo HIV.
Andrzej miał wrażenie, że zdrowie Gosi faktycznie zostawiało wiele do życzenia, ale żadna z przypadłości wymienionych przez Grażynę nie była nawet w top pięć problemów. Jeśli tam były, to tylko jako przykry bonus gdzieś w tle.
– Jakiś lekarz powinien cię obejrzeć – przyznał dyplomatycznym tonem. – Chodź, idziemy do szpitala.
– Ale… ale ja się boję do szpitala…
– Musisz być dzielna. Chodź, idziemy.
– Ale nie mam jeszcze plot twistu do mojej nowej książki…
– Grażyna, rozmawialiśmy o tym! Work life balance, pamiętasz? Nie ma co się przemęczać, żeby dostać ten plot twist. Jestem dumny, że jesteś tak oddana sprawie grozy polskiej, ale twoje zdrowie jest w tej chwili najważniejsze. Gosia mogła mieć tężca, potrzebujesz szybko zastrzyk. A jak miała wściekliznę to jeszcze szybciej.
Właściwie nie pamiętał, czy wścieklizna w ogóle jest do powstrzymania u ludzi. No cóż, nie zamierzał dać po sobie poznać, że ma takie dylematy, to by mogło zdewastować morale Grażyny, które już teraz nie prezentowało się najlepiej.
– No dobrze… – zgodziła się, ale tak trochę niemrawo. – Ale zanim pójdziemy, muszę coś zrobić.
Wstała i nim Andrzej zdążył zareagować, jego narzeczona ugryzła zwłoki Gosi w szyję. Ze zdumiewającą prędkością zdołała przegryźć tętnicę dziewczyny. Chapnęła jeszcze kilka razy zanim chłopak wyrwał się z szoku, podbiegł i odciągnął ją.
– Grażyna, co ty robisz?!
– Ona ugryzła mnie, ja ugryzłam ją – wzruszyła ramionami. – Sprawiedliwość.
Andrzej zauważył, że głowa zwłok została prawie całkiem odgryziona od reszty ciała. Westchnął. Problemy z agresją Grażyny nie były niczym nowym. Na ogół była spokojna do czasu, aż nagle nie była. Zwykle uważał to za urocze, bo narzeczona była niczym ta panda czerwona, która unosi łapki, żeby wydawać się groźna w swoim mniemaniu. Czasem jednak wybuchy niepoczytalności bywały szalenie kłopotliwe i musiał po nich sprzątać. Tak jak teraz. Nie miał weny zmagać się z konsekwencjami tego, że policja mogłaby znaleźć ślady jej DNA na zwłokach. Wyciągnął z plecaka butelkę z paliwem i wylał je na ciało. Chciał rzucić na nie ogień, ale spontanicznie zaczęły płonąć same z siebie. Grażynie jednak wyraźnie nie było dość przemocy, bo kopnęła nieboszczkę w łydkę.
– Dobra, bejbe, to naprawdę nie może czekać, idziemy na SOR.
– Yh, no dobrze. Kto by pomyślał, że ta przygoda się tak okropnie skończy!
– Wypadki chodzą po ludziach, nikt nie mógł tego przewidzieć – wzruszył ramionami Andrzej, z natury stoik.
Podjęli śmiałą próbę wyjścia z budynku, ale pomieszczenia wciąż powtarzały się. Znaleźli podpalone zwłoki Gosi kilka razy. Raz usłyszeli jeszcze jej wołanie o pomoc, ale już się na to nie nabrali. Błądzili i błądzili, aż w pewnym momencie znaleźli się w ślepym zaułku.
– Przecież tu nie było tej ściany! – Jęknął Andrzej.
Grażyna zareagowała instynktownie, to jest agresywnie – zarzygała ścianę czarną mazią. W ocenie Andrzeja uszło z niej jakieś dwieście pięćdziesiąt litrów płynu pod ciśnieniem. Z jednej strony to było trochę straszne, ale z drugiej strony ściana rozpuściła się, więc było to też mega spoko. Mogli wyjść na wolność.
– Okej – podsumował Andrzej. – Okej.
Wsiedli do samochodu i pojechali na SOR.
– Tam dopiero rozpoczął się prawdziwy horror – powiedział Andrzej swojemu terapeucie kilka miesięcy później. Patrzył wówczas w przestrzeń pustym wzrokiem. Ostatnio spędzał tak większość czasu.
– Proszę mi o tym opowiedzieć – powiedział terapeuta.
Andrzej przeczesał włosy dłonią, jakby ustalał, czy i jemu spontanicznie nie rozpada się czaszka albo jakby sam chciał się pogłaskać.
– No więc tak… Co chwila karetka przywoziła bezdomnych, którzy mieli pierwszeństwo do badań i uwagi personelu. Pani sprzątaczka ogarniała mopem plamę krwi, w której z jakiegoś powodu wiły się robale. Zewsząd dobiegał przejmujący płacz dzieci i dorosłych. Błagania o pomoc, głębia rozpaczy i bezsilności, wie pan, jak to jest. Kolejka była jak do ostatniej parówki w czasach PRL. Siedziałem cały czas przy Grażynie i usiłowałem być dla niej dobrym partnerem do dyskusji, bo z jakiegoś powodu uspokajała ją wyłącznie rozmowa o wiecznej otchłani. Panie, ja nie wiem, kocham ją, ale baby są dziwne jednak.
– No są – przyznał terapeuta tonem człowieka, który ma z tego dyplom i wie, co mówi.
– Pan wie, jakie tam krzesła są małe i niewygodne na tym SOR? Ewidentnie pełniły rolę sita mającego zweryfikować czy pacjent rzeczywiście jest zdeterminowany otrzymać pomoc, czy tylko udaje.
– Udało wam się w końcu zobaczyć lekarza?
– Tak, wiele godzin później, ale tak. Uznał, że nie ma śladów ugryzienia ani skaleczeń, więc Grażynie nie przysługują zastrzyki na tężca. Zlecił EKG. Wykazało brak bicia serca. Uznał, że maszyna pewnie się zepsuła i Grażynie nic nie jest. Na problemy z głosem, który wciąż brzmiał, jakby dochodził z innego wymiaru, przepisał tabletki do ssania z porostu islandzkiego, choć nawet nie bolało jej gardło. Ewidentnie nie bardzo wiedział, co zrobić z jej świeceniem się i zielonkawą cerą, więc uznał, że pewnie ma nerwicę. Pewnie zawsze tak mówił skonfrontowany z zagadką medyczną większą niż grypa czy złamana kość – Andrzej westchnął nad kondycją polskiej służby zdrowia.
Milczał przez chwilę, jakby uwięziony we wspomnieniach. Terapeuta w końcu wyrwał go z zamyślenia:
– I co było dalej? – spytał.
– Hm? Z czym?
– Z nerwicą pana narzeczonej.
– A… Do psychologa kazał jej iść. A z oczami do okulisty. Bo wie pan, ektoplazmowa łza Grażyny padła na podłogę gabinetu i wydrążyła w nim dziurę, jakby trafił ją kwas siarkowy. Tylko czy kwas siarkowy wszedłby w reakcję z gumoleum? Jak pan myśli?
– Nie jestem ekspertem od gumoleum – stropił się terapeuta.
– Ja też nie. Jeszcze nam wystawili rachunek za to gumoleum… No w każdym razie poszliśmy po tej wizycie do domu. SOR zmęczył nas dużo bardziej niż wszystko to, co do niego doprowadziło.
– Zrobiliście test na HIV?
– W końcu nie, bo nie dało się jej krwi pobrać. Nic dziwnego, skoro wyrzygała te dwieście pięćdziesiąt litrów czarnej mazi w szpitalu psychiatrycznym, nie? Musiała być odwodniona. Kazali jej pić dużo wody i elektrolity.
– No tak, to zrozumiałe.
– Robiłem jej te elektrolity, a ona tylko kwękała, że chce pić krew niemowląt. Trochę się zdenerwowałem i kazałem jej przestać marudzić. Wiem, że ona była zmęczona, ale ja też byłem. Przeprosiłem ją potem, ale to się położyło cieniem na naszej relacji jednak… Ale elektrolity wypiła.
– To czasami tak trzeba, stanowczo, po męsku. Na pewno docenia, że się pan nią opiekował, nawet jeśli wtedy była zła.
Andrzej westchnął.
– W kolejnych dniach Grażyna miała problemy ze snem i łaknęła zgniłego jedzenia. Odbiło się to negatywnie na naszej relacji. Podobnie jak to, że w chaosie zgubiłem relikwię i miałem przerąbane u brata. To, że została użyta w słusznym celu, nic dla niego nie znaczyło, ma pan pojęcie? Właśnie przez takie podejście kościół traci wiernych, moim zdaniem.
– Ale proszę się też wczuć w perspektywę brata, ta replika salcesonu wiele dla niego znaczyła.
– No wiem. Grażyna też wiedziała i usiłowała naprawić ten fakap. Dzień później zniknęła i pojawiła się w domu wieczorem dzierżąc pięć kilo syntetycznego schabu, twierdząc, że jest on smaczniejszy niż salceson, więc pewnie będzie lepiej działać. Powiedziała mojemu bratu, że głupio jej, że to wszystko przez nią i z dumą ogłosiła, że włamała się do archiwum watykańskiego aby poocierać ten schab o wszystko co tam znalazła, żeby się dobrze poświęcił. Nie rozumiała czemu brat jeszcze bardziej się złości.
– O, to ona stała za tym włamaniem?
– Tak, było w Wiadomościach.
– Ale jakim cudem dostałaby się z Warszawy do Watykanu, znalazła archiwum, zdołała się włamać i wróciła w jeden dzień? Trochę to naciągane.
– Proszę pana, ja myślałem, że już ustaliliśmy, że baby są dziwne.
– No są – przyznał terapeuta.
– No to podsumowując mój wywód, nie wiem jak to zrobiła. Wiem, że brat się do mnie nie odzywa. No, ale wracając do sprawy Grażyny… W końcu poszła prywatnie do okulisty, bo wciąż łzawiła ektoplazmą. Lekarz przepisał krople do oczu. Nie pomagały.
– A do psychologa poszła?
– Tak, raz. Spytał Grażynę o relację z matką i polecił jej napisać list do Gosi, a następnie go spalić. Grażyna uznała, że skoro spalenie Gosi nie przyniosło jej ulgi, to takie zabiegi też pewnie nic nie zmienią. Następnie obraziła się na wszystkich psychologów świata i uznała, że więcej nie pójdzie, bo i tak jej to nie pomoże.
– Rozumiem, czasami ludzie tak mają – terapeuta wygłosił terapeutyczną mądrość.
– Eeech… Skłamałbym gdybym stwierdził, że nie przyszło mi do głowy zerwać z Grażyną. Nawet w chwili słabości zainstalowałem portal randkowy. Przeglądałem go pół godziny i uznałem, że Grażyna to jednak bezpieczniejsza opcja dla mojej poczytalności. No i ten wspólny kredyt…
Terapeuta pokiwał smutno głową i tak milczeli przez chwilę, jakby tym razem obaj znajdowali się w pułapce wspomnień i traum. Andrzej jednak zorientował się, że płaci ciężkie pieniądze za gadanie z tym gościem, więc milczenie to strata pieniędzy. Podjął więc dalej swoją opowieść:
– Pewną zaletą przemiany Grażyny było to, że nie miała już problemów z plot twistami do książek, wie pan? Pisała więcej tekstu niż parlament ustaw o ciemiężeniu przedsiębiorców. Były bardzo popularne, więc mogliśmy szybko spłacić kredyt. To z kolei poprawiło naszą relację. Znaczy, nie było z tym tak całkiem różowo. Czasami czytelnicy Grażyny po przeczytaniu jej dzieł czuli się zainspirowani do zbrodni wojennych i innych tego typu wygłupów. Masowo lądowali w psychiatryku. To tylko podnosiło jej popularność. Tak samo jak ta akcja na Comic Conie kiedy ktoś ośmielił się zadać jej pytanie o dziurę w fabule i obrzygała go czarną mazią, w wyniku czego zdezintegrował się. Publiczność biła brawo. Ktoś nagrał to wydarzenie komórką i wrzucił na youtube, miało miliony wyświetleń dziennie.
– Muszę panu wyznać, że oglądam ten filmik codziennie, jak wstaję, żeby poprawić sobie humor – powiedział terapeuta. – Nie mieliście z tego powodu problemów z prawem?
– Nie było ani ciała ani jak zakwalifikować narzędzia zbrodni, więc miejscowa policja zakwalifikowała to jako wypadek.
– Też bym tak zrobił. Ale co dalej z waszą relacją?
Andrzej podrapał się w głowę i westchnął.
– Kiedy mieliśmy już na koncie ponad pięć milionów złotych i spłaciliśmy kredyty studenckie i naszą kawalerkę, uznaliśmy, że być może stać nas już na dziecko. Jak każda rozsądna przyszła matka, Grażyna wybrała się na badania krwi żeby ustalić, czy nie ma aby jakichś nadmiarów czy niedoborów. No i ten zaległy test na HIV. Wyszło na to, że w ogóle nie ma krwi, tylko czarną ektoplazmę. Zrobiło jej się szalenie przykro i podjęła stanowcze kroki: zapisała się na wszystkie możliwe fora o oczyszczaniu umysłu z negatywnych mindsetów, ciała z toksyn i o ekologicznym żywieniu. Polubiła także liczne fanpage na facebooku o pozytywnym myśleniu i oczyszczaniu aury kryształami górskimi. No i tu przechodzimy do sedna problemu… Grażyna zmieniła się i nie mamy już o czym rozmawiać. Chodzi nie tylko o to, że jej kariera nabrała tempa a mój startup niekoniecznie. Nie chcę wyjść na niewrażliwego, ale muszę być szczery. Przeszkadza mi to jej świecenie się i dezintegrowanie ludzi, którzy się jej nie podobają, i to, że czasem niemożebnie capi siarką. No i to, że trzeba cały czas kłaść w domu nowe kable, bo sama jej obecność robi spięcia na linii i mrygają żarówki i urządzenia elektryczne. A ja bym czasem chciał obejrzeć mecz, wie pan? A ona mi gasi telewizor swoją złowrogą aurą. Ja wiem, że to nie jej wina, ale ja nie umiem tak żyć trochę – westchnął. – I jeszcze mi kwęka, że negatywnie myślę. A jak ja mam pozytywnie myśleć, jak nasz plan ślubu kościelnego wziął w łeb, bo jak tylko Grażyna wchodzi do kościoła, wszystkie krzyże stają w płomieniach?
Milczeli przez chwilę. Andrzeja naszło na podsumowanie:
– Wie pan, nie chcę brzmieć jakoś dramatycznie, ale to, co przeżyliśmy w tym szpitalu psychiatrycznym, podchodzi pod horror, tak trochę, nie? Czuję, jakby przygoda tam była horrorem właściwym, a nasze przejścia na SOR by były bonusową sceną po napisach. Albo może nawet drugą częścią horroru. Tak, zdecydowanie. A teraz jest jakby część trzecia, o którą nikt nie prosił? Takie: dajcie tej serii umrzeć?
– Czy mówiąc o umierającej serii, ma pan na myśli swój związek?
– Mam na myśli, że jestem zmęczony.
– A jak wasze życie seksualne?
– Kwitnąco i lepiej niż kiedykolwiek, ale do tej pory nasza relacja była zbudowana na głębokim porozumieniu, spójność celów, wie pan, te sprawy… Wychowaliśmy się na tym samym podwórku, razem budowaliśmy nasze wspólne życie. Mieliśmy swoje sukcesy i porażki, mieliśmy siebie…
– Brakuje tego panu?
– Bardzo. Chciałbym… ja nie chcę wyjść na niewdzięcznika, ona spłaciła nasz kredyt i w ogóle… Ale chciałbym mieć z powrotem moją dawną, zwykłą Grażynę… Dziękuję – dodał, kiedy terapeuta podał mu pudełko chusteczek.
– Rozumiem, że próbowaliście wszystkiego, aby poprawić jej stan?
– Naturalnie, próbowała wszystkiego. Oprócz terapii i leków, bo uznała, że i tak jej nie pomogą, no i oprócz diety i ćwiczeń, ponieważ bądźmy realistami.
– No to cóż. Obawiam się, że musi pan zacząć trudny proces godzenia się ze stratą. Strata to nie tylko śmierć. Niektórzy ludzie zmieniają się tak bardzo, że emocjonalnie odczuwamy ich jako martwych za życia. Trzeba opłakać to, co było, przejść proces żałoby… Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. To, co było, już nie wróci.
– Nie wróci – szepnął Andrzej.
Zamyślił się, po czym zrobił zdeterminowaną minę.
– Już rozumiem – powiedział. – Problemem jest to, że ja i ona nie jesteśmy już na tym samym poziomie. Mam pomysł. Muszę iść.
– Wspaniale, to akurat koniec sesji. Dwieście złotych proszę zapłacić w recepcji.
Andrzej zapłacił pieniędzmi Grażyny za sesję, na której ją obgadywał. Poczuł się z tym bardzo niemęsko.
Wkrótce z jej konta opłacił także ubera, nie skierował się jednak do domu, do narzeczonej. Pojechał w dokładnie przeciwnym kierunku, do opuszczonego szpitala psychiatrycznego, zdeterminowany by odnaleźć ducha Gosi i dać mu się ugryźć. Skoro to, co było, już nie wróci, to on pójdzie tam, gdzie poszło sobie to, co było.